Lubię sobie obejrzeć taki film, który nie wymaga od widza czynności umysłowo-analitycznych. Bo jak tu nie lubić jak śliczna niunia robi na wizji sajgon w stylu Neo, tyle że w sukience (a ściślej mówiąc, w obcisłych, podkreślających damskie wdzięki trykocikach). Goły brzuszek z jakże urodziwym pępuszkiem wypełnia większość klatek filmowych, więc wrażenia nie opuszczają widza przez cały film. Od nadmiaru wrażeń estetycznych, człowiek nawet zapomina, że film powinien posiadać sensowną fabułę.
Od oglądania takich filmów jeszcze nikt nie zgłupiał, od przyznawania się, że lubi się takie kino, też nie, więc ja mówię otwarcie: więcej Milli w skąpych strojach, a fabułę zostawcie dla niewrażliwych na piękno kobiecego ciała gryzipiórków i pseudointelektualistów.